Rozochocony udaną wyprawą na Litwę w roku poprzednim postanowiłem wybrać się gdzieś nieco dalej na północ. Traf chciał, że trafił mi się nocleg u pewnej znajomej w Sztokholmie… Pozostawało kupić bilet promowy do położonego jakieś 60 km od szwedzkiej granicy Nynashamn i ruszyć przez morze. Sztokholm - miasto na skale to absolutny numer 1 wśród europejskich stolic. Niemal 1/3 jego powierzchni stanowią jeziora, zaś kolejne 1/3 powierzchni to lasy. Jest tu zdecydowanie spokojniej niż w niejednym większym niemieckim czy francuskim mieście. Po odwiedzeniu szwedzkiego parlamentu - Riksdag, wysłuchaniu (na siłę) koncertu fortepianowego w polskiej ambasadzie oraz podziwianiu starego miasta położonego na wyspie Gamla Stan zapragnąłem zobaczyć coś więcej. Nie do końca wiedziałem co, jednak zamarzyłem sobie poczuć odrobinę dziewiczej szwedzkiej przyrody.
Przybywając na międzynarodowe lotnisko Arlanda pod Sztokholmem zamierzałem złapać jakikolwiek samolot udający się niedaleko na północ od stolicy. Zupełnie przypadkowo trafił mi się bilet do miasta Kiruna położonego kilkaset kilometrów za kołem podbiegunowym północnym Pozostawało lecieć... "Pech" chciał, że na powrót pieniążków mi nie starczyło, więc zmuszony byłem wrócić autostopem. Mijając tereny na których rokrocznie budowany jest lodowy hotel w Jukkasjarvi dotarłem w okolice miasta Gallivare. Poza rozlokowanymi co kilkadziesiąt kilometrów ludzkimi osiedlami, całą szwedzką część Laponii pokrywały jeziora i nieprzebyte lasy. Jednym słowem nie była to sceneria idealna do łapania autostopu.
Po przekroczeniu koła podbiegunowego północnego dotarłem do miasta Skelleftea, by po krótkim noclegu skierować się do miast: Lulea i Umea. Kolejny dłuższy postój zanotowałem w mieście Sunsvall, z którego przez Uppsalę dotarłem do Sztokholmu. Pozostawało jeszcze załadować się na statek i ruszyć w 19-godzinny rejs do Polski.